Lwów szlachetne miasto multikulturowe, jak wiecie z poprzednich tekstów zacząłem podziwiać od Szewczenkowskiego Gaju i Cmentarza Łyczakowskiego. Nie były to jednak jedyne obiekty, które poznałem pierwszego dnia mojej w nim bytności. Ale po kolei.
Gdy opuszczałem Cmentarz Łyczakowski spojrzałem na zegarek, był już najwyższy czas, aby pozbyć się balastu w postaci plecaków, które choć niezbyt ciężkie to jednak czasami utrudniają poruszanie się, szczególnie gdy chce się zwiedzać wnętrza. Spojrzałem więc na mapę i ruszyłem w kierunku hostelu, w którym miałem zarezerwowane miejsce. Po kilkunastu minutach dotarłem w końcu do wejścia w krótką uliczkę Romanczuka, która przed II wojna światową nosiła nazwę Zamoyskiego. Gdy przekroczyłem próg hostelu podbiegła do mnie młoda dziewczyna i spytała „Z Polski?”, odpowiedziałem, w naszym rodzimym języku, że owszem. Usłyszałem na to, że to dobrze bo już czekała i się zastanawiała kiedy dotrę. Po chwili potrzebnej na powitanie i zameldowanie mogłem w końcu udać się do… piwnicy. Tak, tak dobrze widzicie, nie szukałem tam jednak gryzoni, nie nosiłem węgla, ani nie próbowałem domowych przetworów, w porządnie odnowionych wnętrzach mieściły się bowiem pokoje.
Po szybkim prysznicu i przebraniu się postanowiłem zrobić rekonesans najbliższej okolicy. Moim pierwszym źródłem szczegółowych informacji została miła recepcjonistka. Dzięki jej słowom dowiedziałem się gdzie mieszczą się najbliższe sklepy i miejsca, w których można zjeść. Zaopatrzony w tę wiedzę wyszedłem „na miasto”.
Pierwszym obiektem, który mnie zaciekawił był kościół pod wezwaniem świętego Andrzeja przy którym mieścił się również klasztor Bernardynów. Został on w swojej obecnej formie wybudowany pomiędzy 1600,a 1630 rokiem, a jego „sponsorami” przez wiele lat były najbardziej znamienite polskie rody szlacheckie zamieszkujące te tereny. Jednakowoż katolicy mieli w tym miejscu swoje świątynie już dwa wieki wcześniej. W klasztorze, który stał tu w XV wieku zmarł będący uznawanym obecnie za świętego Jan z Dukli. Zakonnik ten już w XVIII wieku został uznany za patrona Korony i Litwy, oraz miasta Lwowa. Jako swojego obrońcę i opiekuna uważało go również rycerstwo polskie.
Po II wojnie światowej jak wiele budowli religijnych również i to miejsce przestało pełnić swoje pierwotne funkcje i zaczęło popadać w ruinę. Dopiero w latach 90-tych XX-tego wieku ponownie odzyskało swoje sakralne znaczenie. Od tego czasu kościół ten używany jest przez cerkiew greckokatolicką.
Po chwili podziwiana tego uważanego za jeden z najpiękniejszych lwowskich kościołów ruszyłem dalej. Nie uszedłem daleko i moim oczom ukazał się plac, na którym porozkładane były całe stosy… książek. Było to jedno z licznych tu targowisk. Tego dumnie pilnował stojący na cokole pierwszy ukraiński drukarz Iwan Fedorowicz. Żył on w XVI wieku i poza drukowaniem ksiąg o tematyce religijnej, wydał również „Bukwar”, będący pierwszym wschodniosłowiańskim elementarzem, był też założycielem Drukarni Ostrogskiej. Tuż obok w starym odrestaurowanym wagonie tramwajowym mieści się punkt informacji turystycznej, w którym dostaniecie również różne drobne pamiątki, ja z niego nie skorzystałem. Dookoła placu widać wiele ciekawych budynków, ale te opiszę w kolejnych tekstach.
W tym miejscu skręciłem bowiem w ulicę Ruską i udałem się w kierunku Rynku. Centralny punkt tego placu zajmuje budynek ratusza, który otaczają bardzo ciekawe kamienice, mieszczące w swoich trzewiach restauracje czy sklepy, ale również i muzea. Jak to w większości miast turystycznych kłębi się tam też całe mrowie turystów, wśród których spacerują miejscowi sprzedawcy, często poprzebierani w stroje ludowe.
Lwowski Ratusz, ten obecny, wzniesiono w pierwszej połowie XIX wieku po tym jak runęła XVII-to wieczna, 58-mio metrowa wieża niszcząc znaczną część starszych o około sto lat zabudowań. W okolicy każdego rogu tej budowli ustawione są rzeźby antycznych bóstw. Znajduje się tu również jeden z kilku punktów widokowych miasta, aby na niego dotrzeć, trzeba pokonać jednak wiele schodów – ja uważam, że warto, ale o tym będę Was przekonywał już niedługo w osobnym tekście. Zresztą, mnie też pierwszego dnia nie było dane przekonać się o tym jak Lwów wygląda z lotu ptaka.
W jednym z narożników Rynku wznoszą się, aż dwa kościoły, a właściwie kościół i kaplica. Ja na początek postanowiłem zobaczyć Kaplicę Boimów. Jest to jej nazwa potoczna, która przyjęła się i jest używana oficjalnie, choć pełna nazwa brzmi Kaplica Trójcy Świętej i Męki Pańskiej. Została ona wybudowana przez rodzinę bogatych kupców lwowskich – Boimów, pochodzących z Transylwanii. Od początku swojego istnienia pełniła funkcje mauzoleum, a otaczał ją niewielki cmentarz, który został zlikwidowany pod koniec XVIII wieku. Po wejściu do środka, trzeba uiścić drobną opłatę (jak w wielu miejscach we Lwowie) i już można podziwiać całe piękno niesamowitych rzeźbień wykonanych przez wrocławskich mistrzów sztuki. Jak na kaplicę grobową przystało atmosfera jest tam dość mroczna, ciężka i przytłaczająca, ale niewątpliwie warto zajrzeć w to miejsce.
Po wyjściu z tego pięknego mauzoleum, dosłownie po paru krokach dotarłem do wejścia do Bazyliki Archikatedralnej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny będącej jedną z najstarszych budowli sakralnych Lwowa. Ten powstały na początku XV wieku kościół gościł w swojej historii wiele uznanych osobistości. To właśnie w nim był ochrzczony król Stanisław Leszczyński, a król Jan Kazimierz składał tam śluby lwowskie pięknie namalowane przez Jana Matejkę.
Znajdują się tam również relikwie dwóch świętych: Józefa Bilczewskiego i Zygmunta Gorazdowskiego oraz… wnętrzności naszego króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego (ech to rozczłonkowywanie zmarłych do celów sakralnych).
Kolejnym miejscem, które odwiedziłem tego dnia był jeszcze jeden kościół. XVII-to wieczną budowlę postawili jezuici na miejscu spalonego dworu, którego właścicielem był wojewoda podlaski Mikołaj Mielnicki. Po wybudowaniu patronami tego miejsca zostali świeci Piotr i Paweł. Przez trzy wieki kościół sprawował swoje pierwotne funkcje, dopiero zakończenie II wojny światowej i przejęcie budynku przez władze sowieckie spowodowało, że stał się… magazynem książek. To tam m.in. przechowywano zbiory słynnego Ossolineum. Taka sytuacja trwała, aż do 2010 roku, gdy przekazany został grekokatolikom i stał się oficjalną świątynią garnizonową.
Gdy wyszedłem na zewnątrz zapadł już zmierzch postanowiłem więc wrócić do swojej piwnicy i wypocząć przed drugim, sporo intensywniejszym dniem zwiedzania Lwowa.
wspaniałe zdjęcia 🙂 aż zapiera dech w piersiach!
dziękuję 🙂
Reblogged this on Kontynentix.
Super prezentacja…
Dziękuję 🙂