Lwów – Schody, schody, schody…

„Schody, wyjść nie mogą z mody”, śpiewał kiedyś Piotr Fronczewski w filmie „Lata 20-te, lata 30-te”, który niedawno oglądałem w ramach rehabilitacji mojej pamięci. Zgadzam się z nim w całości, choć różni nas ich gatunek. Też lubię bardzo pokonywać schody, szczególnie jeśli pozwalają na pełniejszy odbiór otaczającego mnie świata. Jeśli chcecie dowiedzieć się na jakie schody trafiłem we Lwowie przeczytajcie poniższy tekst.

Chcąc zobaczyć Lwów z góry na początek udałem się na wzgórze Wysoki Zamek, które góruje nad miastem, a mieszczącą się na nim wieżę telewizyjną widać chyba z każdej części Lwowa. Nazwa może jednak trochę mylić, nie uświadczycie tam bowiem żadnej warowni, skąd więc się ona wzięła? Otóż w II połowie XIV wieku, nasz wielki budowniczy król Kazimierz Wielki postawił w tym miejscu murowany w stylu gotyckim zamek. Przetrwał on jednak tylko do początków XVIII wieku, kiedy to został zniszczony, a następnie rozebrany. Około sto lat później mieszkańcy usypali w tym miejscu kopiec, noszący obecnie nazwę Unii Lubelskiej i będący najwyżej położonym punktem widokowym Lwowa.

Na górę dostałem się od strony ulicy Kniazia Lwa, od imienia którego pochodzi nazwa miasta. Był on synem księcia Daniło, który na początku burzliwego XIII wieku założył gród na przecięciu kilku szlaków łączących Polskę z Morzem Czarnym.

Jako, że czasami wolę zejść z utartej drogi pierwszą część wzniesienia pokonałem „na skróty” idąc ścieżką pomiędzy drzewami porastającymi wzgórze. Później już we wchodzeniu pomagały mi mieszczące się na głównej drodze schody. Przed szczytem natknąłem się tez na kilku handlarzy i artystów (w sezonie jest tam ich ponoć znacznie więcej). Na szczycie spotkałem trzy rosyjskie grupy turystów, którym piloci wskazywali najciekawsze punkty miasta. Gdy zrobiło się już trochę luźniej i ja przystąpiłem do podziwiania pięknej panoramy.

Wysoki Zamek to jednak nie tylko miejsce z którego doskonale widać całe miasto, to również przepiękny park i jeśli tylko macie chwilę to polecam Wam spacer po tym miejscu. Znajdziecie tu spokój i podładujecie swoje baterie energetyczne, możecie też skorzystać z oferty znajdującej się tam restauracji. Spotkacie tam również rożnych przedstawicieli świata zwierząt.

Kolejnym punktem widokowym jest opisywana już przeze mnie w jednym z poprzednich tekstów o Lwowie wieża ratuszowa. Jak wiecie za pierwszym razem nie udało mi się na nią dostać, ale już dzień później po pokonaniu wielu schodów stanąłem na jej szczycie i zobaczyłem rozciągające się pode mną miasto (taras widokowy mieści się na wysokości ok. 65 metrów).

Aby dostać się na górę musicie wejść do wnętrz ratuszowych, których strzegą dwa duże kamienne lwy trzymające tarcze herbowe miasta. Znaki na nich umieszczone mają pokazywać gościnność mieszkańców (dlatego bramy są otwarte), oraz siłę militarną (tę symbolizują mury obronne i wieża). Gdy po chwili spacerów korytarzami ratusza dojdziecie do wieży powita Was siedząca w kasie pani, której musicie zapłacić za podziwianie widoków (oczywiście tych miejskich, a nie jej osobistych). Punkt ten jest również świetnym miejscem do wyznaczenia sobie trasy zwiedzania Lwowa, widać bowiem z niego doskonale większość atrakcyjnych miejsc i traktów do nich prowadzących.

Trzecim miejscem, z którego podziwiałem Lwów z góry była wieża jednego z kościołów, na którą trafiłem zupełnie przez przypadek i z nogami zmęczonymi już całodziennym spacerem po mieście. Do stóp ukraińskiej cerkwi greckokatolickiej pw. świętych Elżbiety i Olgi dotarłem zmierzając pod pomnik człowieka, który budzi ogromne polsko-ukraińskie kontrowersje. Mówię tu o Stepanie Banderze, któremu poświęcę jeden z kolejnych tekstów.

Kościół został wybudowany na początku XX wieku i od początku okrzyknięto go najpiękniejszą lwowską świątynią ery nowożytnej. Sami więc rozumiecie, że musiałem tam zajrzeć. Gdy podszedłem do głównych wrót okazały się niestety zamknięte, musiałem zrobić niezadowoloną minę, ponieważ dość szybko podeszła do mnie starsza kobieta i łapiąc mnie za rękę zaprowadziła mnie do jednego z bocznych wejść – to było otwarte. Gdy już jej podziękowałem i wkroczyłem do trzewi świątyni drogę zastąpił mi pokaźnych rozmiarów mnich (mówię tu o szerokości, a nie wzroście). Stwierdził, że nie wolno wchodzić do kościoła bo trwa właśnie jego gruntowne sprzątanie. Na nic zdały się moje prośby, jako rekompensatę zaoferował mi podziwianie panoramy Lwowa z wieży (oczywiście wiązało się to z opłatą). Co było robić, z chęcią skorzystałem i udałem się na górę. Muszę Wam powiedzieć, że nie żałowałem, widok naprawdę był bardzo piękny.

Gdy zszedłem już na dół zobaczyłem, że mnich zajęty jest rozmową z jakimś mężczyzną, więc postanowiłem skorzystać z okazji i po cichu przemknąłem za jego plecami w głąb kościoła. Po pięknych posadzkach uwijały się maszyny polerskie, a kilka osób czyściło ławki. Widok jaki rozpościerał się przede mną był jednak warty tego aby spróbować przedostać się pomiędzy nimi. Gdy zacząłem robić zdjęcia podszedł jednak do mnie mężczyzna i spytał co ja tu robię. Bezczelnie, choć zgodnie z prawdą odparłem, że fotografuję i czekałem na jego reakcję. Coś pomruczał, potem machnął ręką i powiedział, żebym wszedł dalej, bylebym się pospieszył. Dzięki temu mogę Wam pokazać kilka ujęć z tego pięknego kościoła.

To był ostatni z punktów widokowych, które odwiedziłem we Lwowie. Nie były to jednak ostatnie atrakcje tego miasta, które zobaczyłem podczas mojego krótkiego trzydniowego wyjazdu. Więc jeśli jesteście ciekawi co jeszcze widziałem zwróćcie uwagę na kolejne teksty, które zamieszczę już niebawem.

8 Comments

Powiedz nam, co sądzisz o tym artykule