North Coast 500 – początek

Krajobrazy z przełęczy Bealach na BaWidok w kierunku Isle of Skye

North Coast 500 jest najbardziej znaną drogą w Szkocji. Łączy w sobie wiele atrakcji. Przepiękne krajobrazy, niesamowite zwierzęta, ciekawa architektura oraz legendy i historie prawdziwe, a wszystko to doprawione szczyptą adrenaliny, która sączy się w Wasze ciała wraz z pokonywaniem kolejnych kilometrów. Zapraszamy na początek naszej przygody z królową szkockich dróg.

North Coast 500

Na świecie istnieje wiele znanych dróg. Na pewno słyszeliście o takich jak:

  • Route 66 w USA – nazywaną „Matką Wszystkich Dróg”
  • Trasa Panamerykańska – łączącą obie Ameryki
  • Trollstigen w Norwegii – zwaną Ścieżką Trolli, która wije się niczym wąż
  • Trasa Transfogarska w Rumunii – przez Góry Fogaraskie
  • Karakorum Highway – łączącą Chiny z Pakistanem
  • Great Ocean Road w Australii – z niesamowitymi widokami plaż i klifów

Szkoci też taką mają. North Coast 500 zauroczyła nas od samego początku. To znaczy od momentu, gdy postanowiwszy wybrać się do kraju jednorożca, zaczęliśmy o nim czytać więcej. Już wtedy wiedzieliśmy, że darujemy sobie zwiedzanie dużych miast, a skupimy się na naturze. A najlepszą do tego okazją jest jazda ponad 500-kilometrową (to od tej długości, a nie od numeru pochodzi nazwa) drogą wzdłuż szkockiego wybrzeża. Jadąc wzdłuż niej, można podziwiać ciągle zmieniające się krajobrazy, które zdają się przypominać te z różnych miejsc na świecie.

Strathcarron

Po opuszczeniu Isle of Skye i noclegu w Kyle of Lochals ruszyliśmy w kierunku North Coast 500. Po około 30 km jazdy dość dobrą jak na szkockie warunki drogą dojechaliśmy w okolice miejscowości Strathcarron. To właśnie w tym miejscu wjeżdżaliśmy na sławną brytyjską trasę.

Strathcarron nie wyróżnia się niczym szczególnym, poza tym, że położone jest przy ujściu rzeki Carron do jeziora Loch Carron. Jest ono akwenem, który właściwie powinno nazwać się długim oceanicznym fiordem. Niedaleko miejsca, w którym na chwilę się zatrzymaliśmy, znajduje się największa na świecie kolonia małż z gatunku Limaria Hians. Są one niezwykle piękne (przynajmniej te, które oglądaliśmy na zdjęciach, bo w naturze dobrze się pochowały) i charakteryzują się wachlarzem pomarańczowych macek. Swoje gniazda tworzą poprzez łączenie małych kamieni czy muszli w większe skupiska, przypominające rafę koralową. Po chwili podziwiania widoków rozlewiska ruszyliśmy w dalszą drogę.

Bealach na Ba

Naszą podróż North Coast 500 zaczęliśmy od bardzo wysokiego C. Aby dostać się do miejscowości Applecross, musieliśmy przeprawić się przez najcięższy jej odcinek. Szkoci nazywają go Pass of the Cattle. Kilkanaście kilometrów wzniesień, spadków i ostrych niczym agrafki zakrętów na drodze z Tornapress do Applecross pokonuje się w ponad 30-40 minut. 

Różnica poziomów na przełęczy wynosi ponad 600 metrów, co biorąc pod uwagę krótką odległość, czyni z niej najbardziej stromą drogę w Wielkiej Brytanii. Średnie nachylenie to 7%, ale miejscami dochodzi do 20%. Dodajcie do tego jej szerokość, mieści się na niej tylko jeden samochód, a droga jest dwukierunkowa (dwa razy musieliśmy się nawet cofać, aby przepuścić samochód z przeciwka) i będziecie mieli pełny obraz jej trudności. 

Mikołaj wjeżdżajac na nią wiedział, że jest uważana za jedną z najniebezpieczniejszych w Królestwie Brytyjskim. Renia nie była tego świadoma. Po raz pierwszy w życiu poczuła zapach palonego sprzęgła, gdy musieliśmy przez około kilometr wspinać się za rowerzystą.

Dlaczego więc pokonywać tę drogę, przy której kiedyś stał (a może jeszcze stoi), znak z informacją dla pasterzy: Nie więcej niż 3 owce w rzędzie? Po pierwsze, bo prowadziła nas do celu, a po drugie, bo jest uważana za jedną z najbardziej malowniczych dróg w Szkocji. Choć to ostatnie podziwialiśmy raczej tylko z punktu widokowego. Podczas jazdy Mikołaj musiał się skupiać na drodze, a Renia była zbyt przejęta tym widokiem, by podziwiać okolicę.

Applecross

Kiedy w końcu opuściliśmy Bealach na Ba postanowiliśmy na chwilę odpocząć w… No właśnie, najprościej byłoby powiedzieć Applecross. Nawet na mapach tak oznaczana jest ta miejscowość. Ale tak naprawdę jest to nazwa widmo. Applecross to cały półwysep. Miejsce, w którym się zatrzymaliśmy, to według administracji Shore Street. Miejscowi używają też starej gaelickiej nazwy A’Chomraich, czyli Sanktuarium.

Wertując różne informacje o Szkocji dowiedzieliśmy się, że Applecross jest jednym z najwcześniej zaludnionych rejonów tego kraju. W VII wieku powstał tam jeden z pierwszych chrześcijańskich klasztorów w Szkocji (niestety nie zachował się do dzisiaj). Aż do początków XX wieku można było dostać się do Applecross właściwie wyłącznie za pomocą łodzi. Szlak Pass of the Cattle prowadzący przez Bealach na Ba powstał co prawda w 1822 roku, ale do Short Street nie dochodził.

My wypiliśmy kawę i zjedliśmy smaczne ciastka, a potem podziwialiśmy ujście rzeki Applecross do oceanu. Miejsce to naprawdę robi wrażenie. Doskonale widoczna jest znajdująca się po drugiej stronie zatoki Applecross wyspa Raasay, która uważana jest za jedną z najpiękniejszych małych wysp w Szkocji. Niestety nie mieliśmy czasu, aby się o tym przekonać.

Kalnakill

Posileni i wypoczęci ruszyliśmy w kierunku kolejnego celu naszej podróży przy North Coast 500. Były nim okolice miejscowości Torridon. Nim tam jednak dotarliśmy, Renia w pewnym momencie krzyknęła: „Zatrzymaj samochód!”. I tak oto poznaliśmy Kalnakill.

A co tak zainteresowało Renię? Poza przepięknymi widokami nadmorskich (a właściwie nadoceanicznych) wybrzeży, pasące się tuż przy naszej drodze stada owiec i szkockich krów. Kiedy opuściliśmy samochód, mogliśmy dosłownie przechadzać się pośród nich. Trzeba tylko było uważać pod nogi, by nie wdepnąć w jakąś naturalną minę.

Sprawdziliśmy co poza podziwianiem bydła można tam robić. Okazało się, że całkiem sporo miejsc w Kalnakill oferuje noclegi. Jest to świetna baza dla osób chcących wypocząć nad pięknym wybrzeżem lub pospacerować po otaczających miejscowość górach. Jeśli szukacie ucieczki od zgiełku i pędu dużych miast, Kalnakill będzie świetnym miejscem dla Was.

Torridon

Po niecałej godzinie jazdy North Coast 500 dojechaliśmy do brzegów Loch Torridon. Jest ono, jak wiele jezior na wybrzeżach Szkocji, połączone z oceanem i równie dobrze może uchodzić za fiord. Jego pięknie poszarpane brzegi zostały uformowane przed wiekami przez cofający się lodowiec. Dookoła ciągną się łańcuchy górskie oferujące wiele tras przystosowanych do pieszych wędrówek, zarówno dla osób początkujących, jak i zaawansowanych.

Naszym celem było zobaczenie atrakcji jaką jest Deer Museum. Na sporej przestrzeni można tam znaleźć pasące się sarny i jelenie. Natomiast w budynku na końcu drogi znajduje się ekspozycja przybliżająca świat tych zwierząt. Nam największa frajdę sprawiło ich podglądanie. Choć przebywały za ogrodzeniem, to czuły się dość swobodnie. Nie wiedzieliśmy, że tego dnia natkniemy się jeszcze na przedstawicieli tego gatunku, ale o tym później.

Torridon Hotel i Restauracja

Kawa wypita w Applecross dwie godziny wcześniej zaczęła dawać o sobie znać, wiedzieliśmy też, że czeka nas jeszcze spory odcinek do przejechania. Postanowiliśmy znaleźć jakąś restaurację. Włączyliśmy niezawodnego Wujka Google i po chwili nawigacja prowadziła nas do jedynej otwartej jadłodajni w pobliżu.

Gdy dojechaliśmy na miejsce, nasze szczęki zaryły głośno o podłoże. Naszym oczom ukazał się piękny zamek/pałac otoczony terenami zielonymi. The Torridon robi spore wrażenie. Miejsce to wybudował w 1887 r. hrabia William King-Noel, jako swoją… chatę myśliwską (spójrzcie na zdjęcia). Obecnie mieści się tam hotel i restauracja z dużym barem. Byliśmy głodni, więc nie zastanawialiśmy się, tylko zamówiliśmy zupę, kanapki i herbatę. Obsługa była pierwszorzędna, posiłek wyśmienicie podany, a smak doskonały. Po wszystkim zostaliśmy jeszcze oprowadzeni po budynku i poinstruowani, że możemy zobaczyć tereny okalające go.

Wyobraźcie sobie, że na tyłach znajdują się ogrody, z których szef kuchni pobiera ciągle świeże składniki do swoich potraw. Nie ma się więc co dziwić, że jak się później okazało, Restauracja 1887 może poszczycić się czerwonym talerzykiem Michelin. Jest on przyznawany wyłącznie restauracjom, które wybitnie dbają o jakość wszystkich serwowanych potraw. W Polsce jeszcze żaden lokal nie może poszczycić się tym wyróżnieniem. O dziwo ceny jak na warunki szkockie nie były wygórowane. Jeśli będziemy jeszcze kiedyś w tych rejonach, to na pewno tam zawitamy.

Gairloch

Kolejnym odwiedzonym przez nas tego dnia miastem, a właściwie wsią, leżącą przy North Coast 500 było Gairloch. Jest to miejsce letniskowe położone nad jeziorem o tej samej nazwie. Poza wylegiwaniem się i podziwianiem krajobrazów z plaży możecie tam skorzystać z oferty poznawania fauny i flory Loch Gairloch oraz wybrać się na spacer jednym z licznych szlaków górskich.

My zatrzymaliśmy się tylko na krótki postój, aby wypić kawę i zjeść lody nad brzegiem jeziora. Podczas niego dowiedzieliśmy się, że wioska ta jest siedzibą najmniejszej lokalnej stacji radiowej w Wielkiej Brytanii – Two Lochs Radio. Usłyszeliśmy też historię z 1945 roku, kiedy to w okolicy rozbił się duży amerykański samolot wojskowy – Liberator. Do dzisiaj jego szczątki można odnaleźć w dużym promieniu od miejsca katastrofy, częściowo pokryte już całunem natury i rdzą.

Inchnadamph

Po zjedzeniu lodów spojrzeliśmy na zegarek i nas zmroziło. Musieliśmy pospieszyć się, aby dotrzeć do naszego schroniska w Inchnadamph. Meldować mogliśmy się tylko do 21:00, a przed nami było jeszcze sporo drogi. Ruszyliśmy z kopyta i… o mało co nie zderzylibyśmy się z jakimś turystą, który zapomniał, że w Wielkiej Brytanii panuje ruch lewostronny.

Nasza trasa wiodła przez przepiękne tereny rezerwatów: Corrieshalloch Gorge i Knockan Crag. Niestety, mogliśmy zatrzymać się tylko na chwilę na punktach widokowych, tym bardziej, że próby dodzwonienia się do naszego noclegu nie powiodły się z powodu braku zasięgu.

W pewnym momencie Renia krzyknęła dwie komendy: „Patrz! Stój!”. Przed nami na kolejnej z mijanek (przypominamy, że droga dalej miała w większości swojego przebiegu tylko jeden pas) stały trzy dorodne jelenie. Zahamowaliśmy tuż za nimi i dopiero, gdy Mikołaj wysiadł z aparatem fotograficznym, postanowiły pierzchnąć przed nami. Nie odbiegły jednak daleko. Jeden wyglądał nawet zza niewielkiej górki, czy intruzi już sobie pojechali i czy może wrócić do obgryzania tej smacznej przydrożnej trawy.

O 21:15 dotarliśmy na miejsce naszego noclegu. Mieliśmy szczęście, że w Szkocji mieszkają niezwykle uprzejmi ludzie i człowiek z recepcji specjalnie na nas czekał. Dzięki temu mogliśmy dobrze się wyspać, aby następnego dnia dotrzeć na północne wybrzeże Szkocji.

22 Comments

  1. Przejechałem tę trasę kilka razy i zawsze mnie zachwyca. Dobrze jest zatrzymywać się w miejscach, o których przewodniki milczą. Wtedy można zobaczyć więcej i lepiej 😉 I zawsze z namiotem. Nie ma wtedy ograniczeń czasowych a rozbić się można wszędzie 🙂

  2. Piękna trasa – uwielbiamy Szkockie klimaty. Towarzystwo natury! Super, że dzielicie się tak szczegółowym opisem 🙂 Wiele wartościowych info na zaplanowanie trasy!

  3. M A R Z E N I E! Jak to jest, że nigdy nie byłam w Szkocji, a wiem, że bardzo byśmy się polubili? 🙂

  4. Z opóźnieniem ale wracam z info 🙂 nie wiem co zwiedziliscie w dalszej części nc500 więc podam kilka miejsc w ciemno. Jadąc z Ullapool przez Assynt warto zatrzymać się przy loch assynt i znaleźć ścieżkę między góry gdzie znajdują się bones cave. Obowiazkowo masyw suilven. Osobiście omijam trasę do Inchnadamph i jadę przez lochinver wzdłuż wybrzeża. Ciekawiej:) Polecam też jadąc już trasą od Durness do Thurso odnaleźć puffin cove. Trzeba ostrożnie po stromych urwiskach ale obcowanie z puffinami bezcenne 😉 to tak na szybko. Pozdrawiam.

  5. Czekam do czwartku:) Jeszcze jedna opcja…warto też zrezygnować z trasy wschodnim wybrzeżem na rzecz trasy A838 z Durness na Inverness. Bardziej dziko, góry i ogólnie ładniejsze widoki. Obowiazkowo wtedy zajechać na falls of shin gdzie w dużej ilości można zaobserwować skaczące pod wodospad łososie. Natomiast jadąc w stronę Thurso tuż za mostem rzeki Naver (chyba) znajduje się drewniana budka z jajkami od miejscowego farmera. Bierzemy jajka kasę zostawiamy w budzie. Lepszych nie ma w szkocji 😉

  6. Słyszałam o 3 z tych najbardziej znanych dróg, a byłam na jednej, w Australii ?

    • Za nami właśnie druga podróż po słynnej drodze, oczywiście z namiotem. Jeśli nadal się zastanawiasz to wpadnij na naszego YouTuba – Wiecznie Wolni 😀

      Wracając do drogi to już rozmyślamy kiedy znowu będziemy mogli uderzyć na północ 😀

Powiedz nam, co sądzisz o tym artykule