Legendy warszawskie – na szlaku podań i mitów [#2]

syrenka w otoczeniu kolorowych kamienicWarszawa - dziewczyna z odmętów wód

Posłuchajcie opowieści o uczciwości, strasznym potworze, dzielnej syrence i królu polskim. Wszystko to owiane tajemnicami ubranymi w legendy warszawskie. Piękne w swojej treści i niosące ważne przesłania dla czytających je. Niech ożyją historie z naszej stolicy.

mapa z legendą

Szlak opisany w tekście

O tarczy i mieczu

Pewnie wszyscy wiecie, jaki jest herb Warszawy oraz to, że piękną postać w nim będącą można zobaczyć na Starówce.

Ale czy znacie historię o tym, jak Syrenka trafiła na herb?

Gdy nasza stolica jeszcze wioską nad Wisłą była, żył w niej Warsz. Facet prowadził gospodę i przyjmował wielu gości, a że na trunkach i jedzeniu nie oszukiwał, lubili go wszyscy wokół. Miał on zwyczaj w wolnych chwilach przesiadywać nad brzegami najdłuższej polskiej rzeki i słuchać śpiewu dobrej i niewinnej Syrenki. Dziewczyna też lubiła jego towarzystwo, więc uwiła sobie gniazdko tuż przy przeprawie.

Ludzie raczej średnio z nią chcieli rozmawiać, bo bali się, że sprowadzi ich z obranej drogi, więc postanowiła wyruszyć w podróż ze swoją przyjaciółką rybką. Im dalej odpływały, tym trudniejsze warunki się robiły. W końcu dotarły do morza, gdzie swoje królestwo miał Pan Wód Wszelakich – Bałtyk. Duże grzywacze rozdzieliły je i kiedy w końcu się odnalazły, rybka (która była stworzeniem słodkowodnym) niezbyt dobrze się czuła.

Bałtyk był władcą sprawiedliwym, ale i pragnącym powiększać swoje włości. Zawołał więc Syrenkę i tak jej powiedział: „Trzymaj tu tarczę i miecz, szybko wracajcie w pobliże gospody, bo miasto wielkie tam powstanie, które potrzebować będzie ochrony. Zostaniesz w moim imieniu jego strażnikiem po wsze czasy, a Twoja przyjaciółka odzyska tam zdrowie”. Kobieta z rybim ogonem skłoniła się pięknie i ruszyła w podróż powrotną. Po kilku dniach dotarła na miejsce i słowa Bałtyka przekazała Warszowi. Ten skrzyknął lud i rozbudował miasteczko, które po wiekach stolicą Polski się stało. A Syrenka tak jak to zapowiedział Pan Wód Wszelakich, dzielnie po dziś dzień osłania ją swoją tarczą, a wrogów mieczem goni.

I tak oto legendy warszawskie pokazują, jak powstał herb Warszawy. Czy ta opowieść jest prawdziwa, ciężko stwierdzić, ale my ją lubimy, bo jest urocza i warto przekazać ją dalej.

Wars i Sawa

Kiedy będziecie spacerować warszawską Starówką, przejdźcie się na ulicę Brzozową 39. Stoi tam pomnik rodzeństwa, od którego pochodzi nazwa naszej stolicy. Przynajmniej tak mówią o tym legendy warszawskie.

Kiedy miastem stołecznym, a więc takim w którym sprawowano rządy nad całym państwem, był jeszcze Kraków, najszybszą i najbezpieczniejszą drogą do Arcybiskupstwa Gnieźnieńskiego było spłyniecie Wisłą do Płocka i pokonanie reszty drogi na koniach. Tak też podróżował pewnego razu Kazimierz Odnowiciel. Jako że droga była długa, to bardzo się władcy nudziło. Postanowił zejść na ląd i chwilę pobiesiadować w jakiejś zagrodzie. W końcu jego słudzy wypatrzyli w oddali dym unoszący się z komina. Król przebrał się w zwykłe szaty i incognito zapukał do drzwi.

Otworzyła mu kobieta, która okazała się żoną rybaka. Po chwili i on wrócił z połowu. Małżeństwo ugościło strudzonego wędrowca, choć sami zbyt wiele nie mieli. Kiedy przy ciepłej strawie wywiązała się rozmowa, gospodarz opowiedział o swoim problemie. Ma dwoje dzieci, chłopca i dziewczynkę, a jako gorliwy katolik pragnąłby je ochrzcić, niestety ksiądz bardzo rzadko odwiedza te rejony i nie wiadomo, kiedy pojawi się tam znowu. Gość nic nie powiedział i pojechał dalej.

Po dwóch tygodniach wrócił jednak w towarzystwie kanonika, który sprawił się szybko, bo jak mógł inaczej, skoro król został ojcem chrzestnym dwójki szkrabów. Jak pewnie się domyślacie, byli to Wars i Sawa.

Złota nigdy rdza nie chwyci

Historię herbu już poznaliśmy, a jak powstała Warszawa i kto ją wybudował? I o tym wspominają legendy warszawskie. Pewnie wszyscy uczyliście się, że tym który przeniósł stolicę w jej dzisiejsze położenie, był król Zygmunt III Waza. Zanim jednak to się stało, na ziemiach tych gród ten powstać musiał.

Posłuchajcie więc o tym…

Pewnego dnia po powrocie z ciężkiej niewoli, książę Konrad Mazowiecki postanowił wybudować sobie nową siedzibę, w której godnie będzie mógł zamieszkać. Jasnym było, że zadania tego nie może polecić byle komu. Przywołał więc do siebie Bogdaszka z rodu Rysiów i wysłał go z sakiewką pełną złota po mistrza murarskiego Kacpra w Legnicy mieszkającego. Wszyscy wokoło mu mówili, że głupotę wielką czyni, bo posłaniec pewnie zawinie się z kasą i tyle będą go widzieli. Jednak władca ufał swojemu wysłannikowi i stwierdzał, że „złota nigdy rdza nie chwyci”.

Chłopak zaś niestrudzenie przedzierał się przez pola i leśne ostępy, za towarzyszy swoich mając jedynie dzielną klacz i wiernego psa. Po wielu dniach gdy już zbliżał się do celu, wpadł w zasadzkę zastawioną przez bandę zbójów. Kiedy go pojmali, jedynym który uciekł, był jego pies. Wysłannik poddany wnikliwemu przeszukaniu okazał się dla bandytów nic nie wart, bo nie miał przy sobie ani srebra, ani złota. Spytacie, jak to się stało, skoro Bogdaszek wiózł zapłatę dla murarza. Nie myślcie jednak sobie, że był nieuczciwy, wykazał się bowiem sprytem. Kiedy zbójnicy zostawili go obdartego z ciuchów przy drodze, ten odczekał czas stosowny i zagwizdał na czającego się w krzakach czworonożnego przyjaciela. Po dotarciu do Legnicy udał się wprost do mistrza Kacpra i podał mu psią obrożę, w której ukrył całe złoto. Prośbie księcia i mieszkowi kosztowności murarz nie odmówił i wypełnił umowę zawartą z władcą.

I tak możecie podziwiać dzisiaj warszawską starówkę otoczoną murami i strzeżoną przez barbakan. Z tamtych czasów ostało się też powiedzenie: „Złota nigdy rdza nie chwyci”, którym określa się ludzi niezwykle uczciwych i nieprzekupnych.

Bazyliszek

Na koniec zostawiliśmy dla Was najstraszniejszą i najmroczniejszą opowieść. Historię tę owiewa mgła tajemnicy, opowiada bowiem o wielkim i strasznym potworze, który nieświadom uwięził dzieci. Legendy warszawskie nazywają go Bazyliszkiem.

Jeśli się nie boicie, to czytajcie dalej…

Dawno, dawno temu w pięknym mieście Warszawa wraz z rodzicami mieszkało rodzeństwo. Chłopiec miał na imię Maciek, a dziewczynka Elżbieta. Pewnego dnia rodzice pozwolili im iść na Rynek i kupić za drobniaki trochę słodyczy. Powiedzieli jednak, by wystrzegali się wąskich uliczek i ciemnych zakamarków, bo czai się w nich zło.

Na początku szkraby dzielnie kroczyły najszerszą z dróg, lecz w pewnym momencie podszedł do nich miejski rozrabiaka i skusił, aby zajrzały z nim do jednej z piwnic, mieszczących się przy ulicy Krzywe Koło. Rzekł, że znajdują się w nich bogactwa, za które dzieci kupią dużo więcej słodkości. Gdy zagłębili się w mrocznych korytarzach, nagle usłyszeli szuranie. Dzieci się schowały za załomem, ale złodziej kroczył dalej śmiało. Wtem na ścianie pojawił się cień ni to jaszczurki, ni to nietoperza. Młody bandyta padł jak rażony piorunem. To wzrok Bazyliszka zamienił jego serce w kamień i tym samym zabił.

Rodzeństwo mimo strachu siedziało cichutko i potwór ich nie zauważył. Jednak zmęczony położył się na jedynej drodze ucieczki i zasnął. Na górze zaś rodzice zaczęli szukać swoich pociech. W końcu ktoś powiedział im, gdzie i z kim się udały. Radzono długo, jak wybawić je od nieuchronnej śmierci, aż wymyślono, że do piwnic wpuści się śmiałka obwieszonego lustrami, gdyż Bazyliszka mógł uśmiercić jedynie jego własny wzrok. Łatwo powiedzieć, ale gdzie znaleźć takiego odważnego? Wtem ktoś krzyknął: „Na rynku mają stracić młodego krawczyka, jemu już przecież nie zależy”. Szybko powiadomiono kata, by nie czynił swej powinności, a skazańca wepchnięto w niecodziennym ubiorze do ciemnej czeluści. Kiedy wyszedł ciągnąc ciało martwej bestii, okrzyknięto go bohaterem i wyzwolicielem miasta.

A co z Maćkiem i Elżbietką? Od tej pory uwolnione dzieci już zawsze słuchały swoich rodziców.

Nasz spacer po Starym Mieście nie wyczerpał wszystkich historii miejskich, na pewno jeszcze w przyszłości do nich powrócimy. A Wy, jeśli jeszcze nie czytaliście pierwszej ich części, to zajrzyjcie do tekstu Warszawa – szlakiem legend warszawskich #1. Zabierzcie też swoją rodzinę i wybierzcie się na Starówkę w poszukiwaniu miejsc, które opisaliśmy.

9 Comments

  1. Lubię bardzo legendy, mają w sobie klimat i jakąś niesamowitość. Lubię też Warszawę i spacery po niej to prawdziwa przyjemność. A wam udało sie połączyć oba w jednym. Super tekst

  2. Jak mi się takie legendy podobają!! Zawsze czytałam i słuchałam zaciekawiona jako dzieciak wierząc prawie w każde słowo. Bo po prawdzie to w każdej legendzie tkwi ziarnko prawdy. Świetny pomysł na spacer z dziećmi po Warszawie i opowiadanie im o tych miejscach legend, takie połączenie musi działać im na wyobraźnię. ps. przepiękna jest ta nasza Warszawa, śliczne zdjęcia!

    • Ważne, by zachęcić dzieci do poznawania świata w rzeczywistości, a nie tylko zza ekranu monitora. Warszawa oferuję wiele ciekawych i interesujących miejsc. Będzie jeszcze trochę u nas o niej w najbliższym czasie.

Powiedz nam, co sądzisz o tym artykule