Zwiedzanie Kotoru i czarnogórski fiord

klasztor św. Jerzego wyspa - zwiedzanie kotoruKotor - klasztor św. Jerzego

Po intensywnym zwiedzaniu Serbii i Albanii, przyszedł czas na trochę odpoczynku. Nasza ostateczna decyzja o wyborze miejsca była strzałem w dziesiątkę. Zwiedzanie Kotoru, niezwykle urokliwego miasta, rejs statkiem po jedynym czarnogórskim „fiordzie” i chwila wytchnienia na pewnej wyspie pomogła nam się zregenerować przed dalszym odkrywaniem niesamowitych Bałkanów.

Kotor

Przy śniadaniu miło wspominaliśmy piękną trasę z dnia poprzedniego z Mitrovicy do Budvy, po czym ruszyliśmy dalej. Pierwszym punktem naszego planu było zwiedzanie Kotoru. Po chwili jazdy dotarliśmy do wysoko wznoszących się murów miejskich, sprawiających nawet dzisiaj solidne wrażenie. U ich podnóża znajdowało się coś na kształt fosy, w której pływały ryby. Gdy już je przekroczyliśmy, weszliśmy w plątaninę małych wąskich uliczek, które swoim wyglądem przypomniały nam te rozciągające się po całej Wenecji. Nie ma się zresztą temu co dziwić, w końcu przez lata to właśnie Wenecja sprawowała tu rządy. Jednak to chyba nie jej wpływ, a praktyczne zastosowanie podczas obrony miasta przyświecało architektom. Wąskiego labiryntu w końcu łatwiej bronić niż otwartej szerokiej alei.

W pewnym momencie trafiliśmy na plac, nad którym rozciągnięty był sznur z wiszącymi na nim ubraniami. Powiecie: „Co w tym dziwnego? Ktoś rozwiesił pranie”. Tylko w takim razie musiał to być niezły olbrzym. W samych spodniach zmieściłoby się kilka osób. Niedaleko zobaczyliśmy studnię. A musimy Wam zdradzić, że jest to element architektoniczny niezwykle ważny w historii miasta i jego legendach.

Kotor – legenda związana z miastem

Pewnego razu Kotorem rządził król. Była to jeszcze wtedy niewielka osada, a władca postanowił, że stanie się stolicą. Niestety, za każdym razem gdy w ciągu dnia stawiano budynki, w nocy zapadały się one w podmokły grunt. Rozwścieczony władca szukał jakiegoś sposobu, by temu zaradzić, ale nic nie pomagało – ani lepsze materiały, ani doświadczeni murarze czy też architekci. Gdy pewnego dnia król przemieszczał się brudnym podmokłym traktem, na drodze stanęła mu niewielka niewiasta, która okazała się być nimfą. Obiecała, że zdradzi mu sekret, jak wybudować w tym miejscu metropolię. Na drugi dzień wydano rozkaz: „W ziemię należy wbić wiele mocnych i dużych pali i dopiero na nich budować domy”. Prace ruszyły z miejsca, a miasto się rozrastało i wszyscy byli zadowoleni.

Czy aby na pewno? Otóż, władca zapomniał wspomnieć, że pomysł pochodził od nimfy i przypisywał go sobie, chełpiąc się tym niemiłosiernie. Mieszkanka głębin postanowiła więc ukarać oszusta i w przebraniu wdarła się na zorganizowaną przez niego ucztę. Następnie powiedziała mu, że jeśli nie przyzna się do kłamstwa, to odbierze mu to, co ma najcenniejszego. Chwila namysłu i propozycja została odrzucona. W końcu złoto można z powrotem odzyskać, dzieci na powrót spłodzić itd. Nimfa nic nie odrzekła, tylko coś zanuciła. Od tego momentu woda we wszystkich studniach stała się słona.

Jeśli nie wierzycie, to sprawdźcie sami. My gdy trochę później pływaliśmy przy pobliskiej plaży, odczuliśmy dwie rzeczy: woda raz była słona, a raz słodka. Najgorsze jednak były lodowate prądy, które w ułamku sekundy potrafiły ściąć nasze mięśnie.

Zwiedzanie Kotoru

Pierwszym zabytkiem, który postanowiliśmy zobaczyć, była katedra św. Tryfona. To jedna z najważniejszych katolickich budowli Czarnogóry. Swoją siedzibę ma tam biskup Kotoru. Już kilkanaście wieków temu w tym miejscu wybudowano pierwszy kościół. Nie przetrwał on jednak zawieruchy dziejów i już w XII wieku wystawiono na jego ruinach obecną katedrę. Co prawda, wyglądała ona zupełnie inaczej, bo przez lata poddawano ją wielu przeróbkom i ulepszeniom, ale i tak, a może właśnie dlatego, prezentuje się dzisiaj okazale. Ponoć w jej skarbcu schowano krzyż, którym święcone były wojska króla Jana III Sobieskiego przed ich wyruszeniem pod Wiedeń.

Idąc dalej, doszliśmy do bramy. Tuż obok niej na murze powieszono tablicę informującą, że jest to wejście do fortecy św. Jana. Twierdza mieści się na wysokiej górze, do której prowadzi ponad 1500 niezbyt wygodnych schodów. Ponoć warto się tam udać (przyjemność ta kosztuje 8 euro), my jednak z braku czasu musieliśmy sobie ją odpuścić.

Podążanie wąskimi uliczkami miasta to naszym zdaniem świetny pomysł na zwiedzanie Kotoru. Spacerując nimi, trafiliśmy na kolejny plac, przy którym stały dwa kościoły. Pierwszym z nich była wysoka bryła świątyni pod wezwaniem św. Mikołaja (może i imponująca z zewnątrz, jednak w środku jej blask gaśnie). Zupełnie inaczej ma się sprawa z małym prawosławnym kościołem, do którego niestety mogliśmy zajrzeć wyłącznie przez niewielką szparę. Freski, podłoga pokryta płytami nagrobnymi i półmrok wewnątrz sprawiają, że cerkiew św. Łukasza robi spokojne i mistyczne wrażenie.

Na koniec naszego wypadu do Kotoru spojrzeliśmy jeszcze raz na labirynt uliczek. Gdy tak po nim spacerowaliśmy, usłyszeliśmy, jak przewodnik woła Mikołaja. Poszliśmy w jego kierunku, bo stwierdził, ze chce nam coś pokazać. Po chwili znaleźliśmy się w niewielkiej pracowni jubilerskiej. Była tam cała masa najróżniejszych wyrobów ze złota, srebra i platyny. Większość wykonana na miejscu. Daniel stwierdził, że może coś się niedługo przyda Mikołajowi i mrugnął do Reni. Może miał rację… Choć akurat tam nic nie kupiliśmy.

Rejs po Zatoce Kotorskiej

Kolejną atrakcją tego dnia miał być rejs niewielkim stateczkiem po Zatoce Kotorskiej. Musimy przyznać, że zwiedzanie Kotoru bez tego punktu nie byłoby aż tak fantastycznym doświadczeniem. Udaliśmy się na pobliską przystań i ruszyliśmy w drogę. Naszym oczom ukazały się przepiękne widoki: niewielkie miasteczka, góry schodzące wprost do morza (a właściwie chyba jedynego czarnogórskiego fiordu) i nieskazitelna toń wody. Po pewnym czasie dobiliśmy do malutkiej przystani na jednej z niewielu wysp – Gospa od Skrpjela. Wznosił się tam ciekawy kościół Matki Bożej na Skale. Warto do niego zajrzeć chociażby po to, aby popodziwiać wyjątkowe zdobienia i ciekawe obrazy. Można też przejść się za ołtarzem. Gdy to robiliśmy (było dość ciasno), zauważyliśmy, że część ludzi wkłada rękę do znajdującej się w plecach ołtarza dziury. Zaryzykowaliśmy i my. Nic nas nie ugryzło, ale i nic w niej nie znaleźliśmy.

Końcówkę dnia spędziliśmy na plaży niedaleko naszego hotelu, gdzie mieliśmy czas na chwilę odpoczynku i wytchnienia od napiętego grafiku. Czas ten bardzo nam się przydał, bo nabraliśmy energii przed wyprawą w Góry Lovcen. Natomiast jeśli macie trochę więcej czasu, to zajrzyjcie do Perast – opis jego atrakcji znajdziecie w tekście naszej znajomej blogerki Okiem Maleny – Perast perła Czarnogóry.

3 Comments

  1. Na starym mieście byliście w podobnych miejscach 😉 Za to zamiast rejsu stateczkiem my wdrapaliśmy się do kotorskiej twierdzy.

Powiedz nam, co sądzisz o tym artykule