Półwysep Helski – Highway to Hel(l)

półwysep helski - port rybacki o świcie władysławowoPort rybacki o świcie

Trzeci dzień naszego objazdu polskich granic miał być mniej intensywny, co nie znaczy, że nie zwiedziliśmy interesujących miejsc. Wśród nich był jeden z największych bałtyckich portów rybackich, umocnienia wojskowe, oceanarium i ciekawe muzeum marynarki wojennej. Zapraszamy na Półwysep Helski!

Władysławowo

Po zwiedzeniu Pomorza dojechaliśmy na nocleg dopiero pod wieczór. Od dawna marzył nam się Półwysep Helski, więc następnego dnia już skoro świt postanowiliśmy po cichu wymknąć się na zwiady. Chcieliśmy zobaczyć, co kryje okolica naszej „noclegowni” we Władysławowie. Nie mieliśmy konkretnego planu, po prostu ruszyliśmy w kierunku morza. Już po kilkunastu krokach trafiliśmy na umieszczony na niewielkim skwerze pomnik upamiętniający pierwszych poległych w 1939 roku mieszkańców Wielkiej Wsi. Ich listę otwiera Paweł Milewczyk, który w chwili śmierci miał tylko 8 lat. Kawałek dalej przy Zgromadzeniu zakonnym Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu zobaczyliśmy dość wysoką murowaną kapliczkę pochodzącą z 1908 roku. Niestety, nic więcej o niej nie udało nam się dowiedzieć.

Port rybacki

Skręciliśmy koło niej i ruszyliśmy w kierunku portu rybackiego. Mieliśmy do niego około 500 metrów, więc po chwili mijaliśmy już stróżówkę ustawioną przy bramie. Wczesna godzina spowodowała, że poruszaliśmy się po nim w samotności. Nie było widać nawet wędkarzy moczących kije.

Port rybacki we Władysławowie został wybudowany kilka lat przed II wojną światową i jest jednym z największych tego typu obiektów w rejonie Morza Bałtyckiego. Poza kutrami cumują tam również jachty i niewielkie statki wycieczkowe. Działa tam też morskie przejście graniczne odprawiające udających się do krajów skandynawskich czy też Łotwy i Litwy.

Niedawny wschód słońca i szum fal spowodował, że czuliśmy się jak w świecie z bajki. Spacerowaliśmy po falochronie i przyglądaliśmy się nielicznym wypływającym w morze kutrom. Niektóre wyglądały jakby pochłonąć miał je rozświetlony horyzont. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy upłynęła prawie godzina. Musieliśmy więc ruszyć z powrotem na kwaterę, w końcu po śniadaniu mieliśmy wyruszyć na eksplorację najdłuższego polskiego półwyspu.

Hel

Gdy w końcu zaparkowaliśmy i wysiedliśmy z samochodu, stanęliśmy w… piekle. I nie mówimy tu o żarze lejącym się z nieba. Pod naszymi nogami znalazła się tablica informacyjna, że jesteśmy na drodze do piekła. Nie należymy raczej do strachliwych, więc ruszyliśmy dalej i już po chwili byliśmy w helskim porcie. Na niektórych budynkach można jeszcze przeczytać hasła z czasów PRL-u.

Spacerując bez pośpiechu, zobaczyliśmy przycumowany do nadbrzeża kuter Pomorskiego Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Kiedy przeczytaliśmy informację o jego przynależności, Mikołajowi przypomniały się słowa jego ulubionej szanty „Mona”.

Szanty i wspomnienia

Jej tekst opowiada prawdziwą historię, która miała miejsce 8 grudnia 1959 roku u wybrzeży Wielkiej Brytanii. Podczas sztormowej pogody nadeszło wezwanie o ratunek od statku, któremu puściły cumy. Jedyną łodzią ratowniczą będącą w pobliżu była Mona ze swoją ośmioosobową załogą. Nie zważając na trudne warunki, dzielni marynarze wypłynęli w wodną kipiel. Niestety nie udało im się dotrzeć na miejsce. Ich łódź została wywrócona przez wzburzone fale. Wszyscy ratownicy zginęli, ciała pięciu osiadły na dnie, dwóch woda wyrzuciła na brzeg, a ósmego nigdy nie odnaleziono.

Kilka lat po tym zdarzeniu Peegy Seeger napisała piosenkę „The Lifeboat Mona”. Gdy jej polską wersję zaczął śpiewać zespół Packet, szybko urosła do nieoficjalnego hymnu ratownictwa morskiego. A jak to z hymnami bywa, słucha się ich i śpiewa na stojąco. I tak, szczególnie w nadmorskich tawernach, gdy zabrzmią jej pierwsze nuty, wielu wstaje, przerywa rozmowy czy tańce i prosi o to samo „niewtajemniczonych”. Uważamy, że jest to piękny zwyczaj, będący okazaniem szacunku dla tych, którzy nie bacząc na warunki, strzegą bezpieczeństwa morskich załóg.

Kopiec Kaszubów

Idąc dalej zobaczyliśmy pierwsze umocnienia z czasów II wojny światowej, a tuż za nimi duży pomnik-kopiec ułożony z kamieni. Kopiec Kaszubów jest symbolicznym wyobrażeniem początku Polski i jednocześnie ma symbolizować jedność społeczności kaszubskiej. Choć jest to dość młoda instalacja (jej odsłonięcie nastąpiło w 2013 roku), to ma też swoją legendę.

Otóż w zamierzchłych czasach gdy po naszych ziemiach spacerowały różne baśniowe stwory, Pomorze upodobały sobie Stolemy. Były to łagodne olbrzymy cechujące się siłą, niezłomnością i hartem ducha. Mijały wieki, a wraz z nimi zmieniały się wartości. Świat odszedł w kierunku bogacenia się za wszelką cenę i kultu pieniądza. Stolemy zaś posmutniały i pozamieniały się w duże głazy, których sporo na Pomorzu. Kiedy powróci miłość i braterstwo wśród ludzi, wrócą przyjazne nam Stolemy.

Spacerowaliśmy leniwie drewnianą kładką, która miała na celu chronić faunę i florę. Gdy doszliśmy na sam „czubek” Półwyspu Helskiego, postanowiliśmy, że wrócimy ścieżką przez las. Był to strzał w dziesiątkę, bowiem pośród drzew pochowane są bunkry z okresu II wojny światowej, w których umieszczono ciekawe ekspozycje. Półwysep Helski kryje zatem atrakcje zarówno dla miłośników przyrody, jak i historii i militariów. 

Bunkry i ukryte informacje

Pierwsza ekspozycja, na jaką trafiliśmy, opowiadała historię codziennego życia na morzu. Ukazywała też bogactwo biologiczne polskiego wybrzeża. Natomiast na szczycie bunkra ustawiono tablice prezentujące życie Alfonsa Malickiego, nauczyciela-obrońcy Helu.

Obrona Helu

A skoro już przy obronie Helu jesteśmy, to aż dziw, że tyle mówi się o Westerplatte, Warszawie, bitwie pod Bzurą czy wkroczeniu wojsk radzieckich na tereny polskie, a często zapomina się o obrońcach tego skrawka polskości, jakim był Hel. Gdy wspomniane wyżej zdarzenia skończyły się dla Polski przegranymi walkami, Hel bronił się nadal. Skapitulował dopiero 2 października 1939 roku.

Ludzie, którzy tam walczyli, bali się, mieli chwile zwątpienia, ale jak napisał w swoich pamiętnikach Alfons Malicki: „Kogóż z nas nie przerażał świst bomb, detonacja rozrywających się pocisków artyleryjskich? Jednak honor, wstyd przed współtowarzyszami, kazał je tłumić, nie ujawniać”. Z tym honorem opuścili też swój posterunek, aby udać się do obozów jenieckich: „2 października przed południem staje nasza załoga przed koszarami w dwuszeregu. Dowódca dywizjonu przeciwlotniczego Wojcieszek zdaje raport (…) Pada rozkaz – W prawo zwrot! Naprzód marsz! Idziemy leśną drogą do portu wojennego (…) Ładują nas na małe stateczki, płynące do Gdyni”.

Makabra XX wieku

W innym ze schronów urządzono wystawę o nazwie „Makabra XX wieku”. I faktycznie jest tam dość makabryczny widok, szczególnie dla tych, którzy mają mocną wyobraźnię. Pomysłodawcy nie bez kozery zauważają już na początku drogi: „W oryginalnych wnętrzach schronu łatwiej jest zrozumieć istotę wojny i idących wraz z nią konsekwencji. Jeśli będziesz się bał, ogarnie Cię przerażenie – wiedz, że zrobiliśmy to nie bez powodu. Wojna nie była i nie jest zabawą. To miejsce, jest po to, żeby o tym przypomnieć”.

Dobrze, że po wyjściu z tego miejsca szliśmy jeszcze lasem przez Półwysep Helski i mogliśmy trochę wyciszyć skołatane informacjami myśli i serca.

Muzeum Rybołówstwa

Spacerując ulicami miasteczka trafiliśmy w końcu przed dawny XV-wieczny kościół ewangelicki, będący jednocześnie najstarszym budynkiem na Helu. Dziś nie odprawia się już w nim nabożeństw. Od 1969 roku mieści się w nim Muzeum Rybołówstwa – czyli oddział Muzeum Morskiego w Gdańsku – i prezentowana jest ekspozycja dotycząca historii rybołówstwa. Niestety, mogliśmy podziwiać ją tylko z zewnątrz, gdyż… była zamknięta.

Fokarium

Po chwili ruszyliśmy więc w kierunku kolejnej atrakcji zaplanowanej na ten dzień, a było nią Fokarium. Obrońcom zwierząt spieszymy z informacją, że helski ośrodek nie jest ani ZOO, ani cyrkiem. Powstał, by przybliżyć ludziom ten niezwykły gatunek zwierząt i pomóc w przywróceniu populacji fok w Morzu Bałtyckim. Cały Półwysep Helski to prawdziwa gratka dla pasjonatów przyrody. 

Już zbliżając się do fokarium od strony plaży, można dowiedzieć się wielu ciekawych informacji o tych pięknych zwierzętach. Ot, chociażby takiej, że ulubionym miejscem bytowania polskich fok jest rejon ujścia Przekopu Wisły. Pewnie dlatego, że jako objęty ochroną rezerwatu daje im możliwość spokojnego życia. Są też wiadomości zatrważające o tym, jak w bestialski sposób morduje się foki na naszym wybrzeżu.

Bezmyślność doprowadza do tragedii

Uiściwszy symboliczną opłatę (która w całości idzie na utrzymanie fok i badania nad ich populacją), weszliśmy na teren Fokarium. Za parę minut miały się zacząć pokazy karmienia zwierząt, które służą również spokojnemu dokonaniu przeglądu ich wyglądu i zdrowia. A jeśli już jesteśmy przy miejscu udostępnionym zwiedzającym, to dołączymy się do prośby jego opiekunów. Nie wrzucajmy żadnych przedmiotów do wody i pilnujmy innych. To naprawdę nie są fontanny czy źródełka szczęścia. Monety, które tam wylądują, nie przyniosą nam bogactwa ani miłości, a doprowadzić mogą jedynie do tragedii.

Taki koszmar spotkał w 2001 roku fokę Krysię. Stworzenie to bardzo lubiło ludzi i myślało, że te błyszczące krążki, które wrzucają oni do basenu, to taki trochę inny pokarm. Gdy Krysia padła, weterynarz robiący jej sekcję zaniemówił z niedowierzania. Z jej żołądka wydobył bowiem aż… 697 sztuk monet. I tak po raz kolejny bezmyślność doprowadziła do śmierci.

Muzeum Obrony Wybrzeża

Na koniec zwiedzania zaplanowaliśmy wycieczkę do helskiego Muzeum Obrony Wybrzeża. Miłośnicy militariów będą czuli się jak ryby w wodzie w tym miejscu. Zgromadziło ono bowiem wiele eksponatów militarystycznych, począwszy od najdrobniejszych elementów ubioru takich jak np. nieśmiertelniki, przez broń i amunicję, na dużych pojazdach wojskowych kończąc.

Dopiero na zakończenie muzealnego spaceru dowiedzieliśmy się, że betonowy budynek w którym się ono mieści, jest w rzeczywistości gniazdem bojowym ogromnej armaty kalibru 406mm. Dla niewtajemniczonych to nie długość lufy, a średnica jej otworu. Niestety, nie możemy podziwiać tego „cudu” sztuki wojennej, gdyż w 1941 roku Niemcy przewieźli go na francuskie wybrzeże.

W drodze powrotnej do naszej kwatery we Władysławowie minęliśmy jeszcze schowany za drzewami i wysokim ogrodzeniem kompleks budynków rządowych, należący do Kancelarii Prezydenta RP. Choć wszyscy mówią, że mieści się on w Juracie, to tak naprawdę teoretycznym jego administratorem jest gmina Hel.

Pożegnawszy Półwysep Helski, zaczęliśmy szykować się do kolejnego dnia naszej podróży. Ale o nim napiszemy już w kolejnym tekście.

 

7 Comments

  1. Marlena Żyła

    Świetnie napisany tekst 🙂 bardzo zachęcił mnie do wycieczki na Hel głównie na historię, foki oraz przyrodę 🙂

  2. Pomysł zrobienia wystawy o wojnie pokazującą ją od prawdziwej strony to znakomita sprawa. Urodziłem się prawie 25 lat po II wojnie, która powinna wstrząsnąć współczesnym światem. Niestety nic takiego nie nastąpiło. Jedynie bogata północ nauczyła się trzymać linię frontu z dala od swoich krajów, Amerykanie na wojnę o ropę nie wysyłają już nawet swoich żołnierzy, zatrudniają płatnych najemników. Coś to zmienia? Zapewnia ciszę w mediach w kraju, ale kto ma cokolwiek w głowie nigdy się z tym nie zgodzi. To jeden z powodów, dla których moja noga nigdy nie stanie w kraju odpowiedzialnym za prawie wszystkie konflikty zbrojne ostatnich lat. To sobie jako zatwardziały punkowiec ulżyłem tym komentarzem.

    • Najgorsze jest to, że ludzie ciągle popełniają te same błędy. A może coś jest w tym co kiedyś powiedział mi ojciec (biolog z wykształcenia), że każda z populacji w świecie przyrody podświadomie dąży do pewnej regulacji ilościowej. Po prostu jest nas za dużo więc instynkt podpowiada nam, że trzeba coś z tym zrobić.

Powiedz nam, co sądzisz o tym artykule