Na północ od Szczecina – wikingowie i szlak solny

farmy wiatrowe stepnica - na północ od szczecinaKierunek Stepnica

Nasza majówka nieco nam się przesunęła, bo dopiero pod koniec maja wybraliśmy się na ponad dwutygodniowy objazd północnej i wschodniej Polski. Podróżując wzdłuż naszych granic, odkryliśmy wiele perełek. A wszystko zaczęło się na północ od Szczecina w mieście, które przez krótki czas po II wojnie światowej nosiło niezbyt chwalebną nazwę Gołonóg.

Goleniów

Pierwszym miastem na północ od Szczecina, które odwiedziliśmy, było Goleniów. Dotarliśmy tam rano. Słońce niedawno wstało i jeszcze tak nie przypiekało, więc spacer ulicami położonego nad brzegami Iny miasta był przyjemnością. Choć jego początki datuje się na ok. 6000 lat temu, to dopiero przełom XIII i XIV wieku i przystąpienie do sławnej Hanzy można nazwać katalizatorem rozwoju tej lokacji.

My zaczęliśmy zwiedzanie od Bramy Wolińskiej, która od XIV do XVIII wieku była jedną z czterech bram, jaką można było dostać się do miasta. Po obu jej stronach widać pozostałości muru obronnego, chroniącego mieszkańców podczas licznych wtedy konfliktów z pobliskim Szczecinem. Nam ich przekroczenie nie sprawiło żadnych problemów, dzięki czemu mogliśmy skierować się w kierunku, niestety zamkniętego jeszcze, kościoła farnego pw. św. Katarzyny Aleksandryjskiej. Ta spora budowla ceglana została wzniesiona w XV wieku i niestety z tamtych czasów pozostał do dzisiaj wyłącznie niewielki fragment wieży. Reszta choć przetrwała wieki została zniszczona pod koniec II wojny światowej i na odbudowę musiała czekać aż 12 lat od jej zakończenia.

Wzdłuż rzeki Iny

Spacerując sennymi jeszcze uliczkami Goleniowa, doszliśmy w końcu do brzegów Iny. Zdawałoby się niewielkiej rzeczki, która jednak dla miasta miała wielkie znaczenie. Według jednej z legend pod pobliskim mostem ukryto duży skarb, którego strzeże ogromna bestia swoim wyglądem łącząca psa i cielę. Jeśli będziecie mieli okazję ją zobaczyć, to rzućcie się do jej nóg i ucałujcie kopyta. Zyskacie wówczas najlepszego ochroniarza na świecie. To tylko jedna z opowieści, którą znajdziecie podążając brzegiem wzdłuż dawnych murów miejskich tzw. Aleją Legend.

Natkniecie się tam również na dwie historyczne, odmiennie wyglądające baszty miejskie. Pierwsza z nich ma kształt ośmioboku i mieściła w dawnych latach mennicę miejską. Kawałek dalej na narożniku wznosi się Baszta Prochowa, w której jak pewnie się domyślacie przetrzymywano proch. Nie było to jednak jedyne jej przeznaczenie. Trafiał do niej również nie mniej groźny element – przestępcy.

Po przeciwnej stronie Iny znajduje się piękny szachulcowy budynek. Jest to dawny spichlerz zbożowy, który wielu nazywa wizytówką miasta. Jeśli włodarze miasta też tak uważają, to proponowalibyśmy im przygotowanie ciekawej ekspozycji i otworzenie tej budowli dla zwiedzających.

Stepnica

Po zrobieniu niewielkiego kółka wróciliśmy do samochodu i ruszyliśmy w kierunku kolejnego miasta na północ od Szczecina, które zamierzaliśmy odwiedzić. Stepnica swoje początki datuje na połowę XIII wieku, choć wtedy była niewielką osadą rybacką. Dziś choć są tu tylko 32 ulice, miejscowość posiada prawa miejskie.

Na początek zaparkowaliśmy w pobliżu zabytkowego budynku, pochodzącej z pierwszej połowy XIX wieku tawerny. Mimo że była jeszcze nieczynna, to przez duże okna mogliśmy podziwiać jej wnętrza, a było co.

Tuż za nią znajduje się przystań jachtowa. A skoro przy jachtach w Stopnicy jesteśmy, to nie sposób nie wspomnieć o jednym z najwybitniejszych polskich kapitanów żaglowców frachtowych przełomu XIX i XX wieku – Robercie Hilgendorfie. Człowiek ten swoje pierwsze szlify marynarskie zdobywał właśnie w tym miejscu. Już w wieku 12 lat samodzielnie sterował jachtami, a w wieku 29 lat został kapitanem żeglugi wielkiej. Podczas swojej wieloletniej kariery dowodził licznymi jednostkami morskimi, w tym największym na świecie pięciomasztowym barkiem, noszącym nazwę „Potosi”. Do Hilgendorfa należy również rekord świata w opłynięciu pod żaglami słynnego Przylądka Horn. Kapitan uczynił to aż 66 razy.

Kawałek od przystani, wśród drzew stoi wybudowany w 1741 roku kościół parafialny pw. św. Jacka Odrowąża. Początkowo myśleliśmy, że jest zamknięty, ale okazało się, że tym razem mieliśmy szczęście i pojawiła się pani, która miała wysprzątać jego wnętrza. Skorzystaliśmy więc i my. Kościół choć skromny sprawia dość ciekawe wrażenie.

Wolin

Kolejnym przystankiem na naszej drodze na północ od Szczecina było miejsce, które w swojej historii wielokrotnie spływało krwią. Walczyli o nie władcy wielu królestw. Nie ma zresztą co się dziwić, w końcu swego czasu był to ważny strategicznie port bałtycki.

Gdy Mieszko I starał się uzyskać przychylność zachodu i sposobił się do chrztu, na Wolinie mieszkali Duńczycy, których większość zna jako dzielnych i bezwzględnych ludzi morza – wikingów. Osada zwana wtedy Jomsborg (czyli „gród na wyspie”) rządzona była przez Haralda Sinozębego, dzielnego wojownika i późniejszego króla Danii. Władca ten rozbudował port do takich rozmiarów, że mógł on pomieścić około 300 okrętów wojennych, poza tym zamykany był wielką bramą, strzeżoną przez wiernych mu wojowników.

Dziś na brzegu rzeki Dziwna stoi kilkanaście chat, będących replikami starej słowiańskiej osady. W miejscu tym odbywają się liczne imprezy, z których największą jest sierpniowy Festiwal Słowian i Wikingów.

Wolin – kościoły

Wolin to jednak nie tylko osada na północ od Szczecina. Spacerując po centrum miasta, natrafiliśmy na spory ceglany kościół. Nie mogliśmy się oprzeć, żeby nie zajrzeć do środka, w końcu świątynia nosiła wezwanie św. Mikołaja. Początek istnienia tego miejsca sięga drugiej połowy XIII wieku, kiedy to ówczesny kościół został oddany pod opiekę sióstr z zakonu Cystersów. Surowe mury współgrały z nie mniej surową regułą białych mniszek. Zarządzały one tą budowlą przez około 250 lat, do czasów gdy przejęli ją wyznawcy teorii Marcina Lutra. Na powrót trafiła ona do katolików dopiero w 1945 roku. W międzyczasie nawiedzały ją kilkakrotnie pożary, a po II wojnie światowej popadała w ruinę, bo ówczesne władze komunistyczne nie pozwalały na remont i odbudowę, więc z jej pierwotnego charakteru niewiele do dzisiaj zostało.

Parę ulic dalej wznosi się sporo mniejszy, wybudowany w połowie XIX wieku przez luteran kościół pw. św. Stanisława. Świątynia ta w okresie po II wojnie światowej aż do momentu wyremontowania pod koniec XX wieku kościoła św. Mikołaja była jedyną świątynią na Wolinie.

Idąc dalej, doszliśmy w końcu do cmentarza komunalnego, założonego pod koniec XIX wieku. Tuż przy wejściu po lewej stronie zgromadzono krzyże i płyty nagrobne zebrane z całej wyspy. Wśród napisów widać polskie i niemieckie nazwiska. Nie ma się co dziwić, w końcu tereny te na północ od Szczecina przechodziły z rąk do rąk.

Kamień Pomorski

Kolejnym odwiedzonym przez nas miastem na północ od Szczecina była pierwsza znana stolica Pomorza. Wiecie jakie to miasto? Pewnie słyszeliście o Kamieniu Pomorskim – mieście, które prawa uzyskało już w 1274 roku. Gdy tam podjechaliśmy, zaparkowaliśmy pod ratuszem. Budynek ten został postawiony w XIII wieku i mimo zniszczeń jakie nie ominęły go podczas II wojny światowej, zachował swój pierwotny wygląd. Obchodząc go dookoła, zauważyliśmy na jednej ze ścian ciekawe urządzenie (ciekawe dla nas, bo dla tych, których dotyczyło, już nieszczególnie). Urządzeniem tym były kuny. To taka niepozorna klamra, którą przytwierdzano skazanego za szyję do murów. W lżejszej wersji na tym się kończyło. Taki człowiek musiał swoje odstać (jak to się lekko mówi), w cięższej już było gorzej, do kary dochodziła bowiem chłosta.

Spod ratusza ruszyliśmy w kierunku Wieży Piastowskiej z Bramą Wolińską. Są to jedyne spośród ośmiu znajdujących się w murach miejskich fortyfikacji obronnych, które dotrwały do dnia dzisiejszego. Ta gotycka budowla liczy już sobie siedem wieków, a jej wnętrza kryją obecnie prywatne Muzeum Kamieni. My jednak do niego nie wstępowaliśmy, za to ruszyliśmy wzdłuż starych murów miejskich w kierunku Mariny.

Tam podziwiając stojące przy nadbrzeżu jachty, postanowiliśmy wypić kawę i zjeść lody. Jak się jednak okazało, to nie jachty zostały naszym obiektem zainteresowania, a piękne ptaki (liczne niczym u Hitchcock’a). Ruchliwe mewy oraz rybitwy i majestatyczne czaple siwe pochłonęły całkowicie naszą uwagę.

Kamień Pomorski – kościoły

Ochłodzeni i napojeni mogliśmy ruszyć dalej w kierunku dwóch budowli sakralnych. Pierwszą z nich był dość niepozornie wyglądający kościół pw. Wniebowzięcia NMP. Niech Was to jednak nie zmyli. Czasami takie „szare myszki” okazują się prawdziwymi perełkami. Świątynia ta jest bowiem wzorowana na kościele grodowym, jaki ufundował w tym miejscu biskup Otton z Bambergu w roku 1124. Dzisiejszy budynek pochodzi jednak z 1753 roku i w swojej historii służył również m.in. jako magazyn czy też szpital.

Tuż obok wznosi się sporo większa budowla – Konkatedra Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej. Gdy w drugiej połowie XII wieku postanowiono przenieść siedzibę biskupów z Wolina do Kamienia Pomorskiego, musiano przygotować dla nich odpowiednio reprezentacyjny kościół. To właśnie z tamtych lat pochodzą najstarsze części dzisiejszej świątyni. Później przez kilkaset lat była ona rozbudowywana i przebudowywana, by w końcu jak wiele katolickich kościołów na Pomorzu w 1535 roku trafić w ręce Pomorskiego Kościoła Ewangelickiego. Do katolików powróciła dopiero po zakończeniu II wojny światowej. Będąc wewnątrz szczególną uwagę zwróciliśmy na przepiękne organy pochodzące z połowy XVII wieku (po 1945 roku potrzebowały gruntownej renowacji).

Kołobrzeg

Drugą połowę dnia postanowiliśmy spędzić w Kołobrzegu, w końcu jest tam kilka ciekawych muzeów godnych odwiedzenia. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że właśnie one „przygotowując się” do Nocy Muzeów w normalnych godzinach otwarcia były zamknięte. Ale cóż, Kołobrzeg i bez muzeów jest piękny. Więc zaopatrzeni w mapkę ruszyliśmy na jego poznawanie.

Na pierwszy rzut poszła Bazylika Konkatedralna, której budowę zaczęto około 1300 roku.  Obecny kształt uzyskała dość szybko, bo już w XV wieku. Do dziś mimo zawieruchy dziejowej zachowało się sporo elementów z pierwotnego XIV-wiecznego wyposażenia, m.in. chrzcielnica, stelle kanonickie czy duży czterometrowy świecznik siedmioramienny. Niestety, nie pokażemy Wam na zdjęciach tych starych cudów, gdyż gdy tam dotarliśmy, zaczęła się właśnie msza.

Ratusz Miejski i mroczna historia

Następnie zauważyliśmy spory budynek wyglądem przypominający twierdzę. Był to wybudowany w 1832 roku, na gruzach poprzedniego, Ratusz Miejski. Mimo swojego groźnego, wojskowego wyglądu budynek nigdy nie sprawował funkcji militarnych. Co więcej, na tarasie jego wieży przez wiele lat koncertowała orkiestra, której przychodzili słuchać mieszkańcy miasta.

Z miejscem tym wiąże się też pewna dość mroczna historia. Otóż w XVI wieku miastem rządził człowiek o nazwisku Adebar. Facet ponoć dość urodziwy, potrafiący wykorzystywać swoją pozycję do uwodzenia kobiet. Niestety, od panien wolał mężatki (żeby jeszcze jakiś pomniejszych kupców lub rybaków to pewnie byłby spokój), szczególnie żony swoich współpracowników. W końcu więc miarka się przebrała i doprowadzili oni do skazania i ścięcia kołobrzeskiego Casanovy.

W kierunku portu

Od Ratusza skierowaliśmy się w ulicę Gierczak, aby dojść do Kamienicy Kupieckiej. Budynek ten został zbudowany ok. 1540 roku. Co było w niej takiego charakterystycznego? Otóż miała ona m.in. przejezdną sień, z której za pomocą dźwigu można było wciągać na piętro i strych towary przywożone przez kupców. Do dzisiaj dotrwała w dość dobrym stanie, a swoją siedzibę ma w niej pobliskie Muzeum Oręża Polskiego. I właśnie je chcieliśmy odwiedzić, a które okazało się zamknięte, więc mogliśmy podziwiać ekspozycję zewnętrzną wyłącznie przez płot.

Po przekroczeniu mostu na Parsęcie ruszyliśmy wzdłuż niej, a następnie obok Kanału Drzewnego w kierunku kołobrzeskiego Portu Rybackiego. Po drodze minęliśmy m.in. Salę Królestwa Świadków Jehowy, Cerkiew Opieki Przenajświętszej Bogurodzicy oraz Stadion Miejski im. Sebastiana Karpiniuka. Spytacie, kim był Sebastian Karpiniuk? Otóż był młodym posłem, który zginął podczas katastrofy, jaka miała miejsce w 2010 roku pod Smoleńskiem.

Port

W porcie powitał nas rybak i jego żona rozpościerający sieć. Stoją sobie w tym miejscu od 2013 roku, kiedy to stworzył ich zachodniopomorski rzeźbiarz Romuald Wiśniewski. Obok na jednym z przy portowych budynków znajduje się tablica z napisem: Vivere non est necesse, navigare necesse est, który chyba w pełni oddaje ducha tych, którzy poświęcają się miłości do morza. Sentencja ta po polsku brzmi: Nie koniecznym jest żyć, żeglować jest koniecznym.

Spacerując tak po porcie, trafiliśmy do Reduty Solnej. Budowla ta została stworzona w pierwszej połowie XIX wieku. I była jednym z ogniw mających zapewnić obronę portu. Początkowo cała przykryta była ziemią, która dodatkowo (poza grubością murów) miała ochraniać obrońców. Dziś część budynków została wydobyta na powierzchnię. Przy reducie znajduje się kolejna zewnętrzna ekspozycja Muzeum Oręża Polskiego.

Szlak Solny

Gdy wracaliśmy już do samochodu, natrafiliśmy na atrakcję, która wiąże się z rozwojem miasta w początkach państwa polskiego. Jeśli jeszcze nie wiedzieliście, to Kołobrzeg solą stoi (a właściwie płynie). To właśnie w tym miejscu zaczynał się słynny Szlak Solny. Dzisiaj na wyspie przy ulicy Solnej znajduje się niewielkie ujęcie, z którego można zaczerpnąć słonej wody i spróbować, jak smakuje. Ponoć woda z tego miejsca świetnie nadaje się również do… kiszenia ogórków (z czego korzystają mieszkańcy miasta).

Spacerując nad Parsętą, natrafiliśmy na trochę schowany wśród drzew pomnik pochowanych w tamtym miejscu 180 jeńców francuskich, którzy zginęli w 1870 i 1871 roku. Kawałek dalej zainteresował nas spory budynek. Jak się po chwili okazało, to wybudowana w 1912 roku historyczna już Elektrownia Miejska.

Po kilkunastu minutach od jej minięcia wsiedliśmy do samochodu i pożegnaliśmy miasta na północ od Szczecina. Ruszyliśmy dalej, do miejsca naszego pierwszego noclegu, którym było Darłówko. Dotarliśmy do niego przed zmierzchem, więc zwiedzanie zostawiliśmy na kolejny dzień. Ale o tym już w kolejnym tekście.

10 Comments

      • Super, mam nadzieje, że któreś z miejsc będzie leżało na mojej trasie. W tym roku również planuję zwiedzić Polskę wschodnią.

    • My tej nocy nocowaliśmy w Darłówku, DW Aura na Marynarskiej. Warunki były OK, można nawet spokojnie z dziećmi przyjeżdżać. Do morza max. ok 15 min. spacerem.

Powiedz nam, co sądzisz o tym artykule